Podróż do Prus Królewskich - Historia Wysoczyzny Elbląskiej

Przejdź do treści





Stanisława Tarnowskiego podróż do Prus Królewskich. (Relacja z Elbląga)

Stanisław hrabia Tarnowski (*1837, 1917), przed laty uczestnik powstania styczniowego i więzień polityczny a potem jeden z przywódców konserwatystów galicyjskich („stańczyków"), odbył  latem  1881 roku wakacyjną podróż na Pomorze Gdańskie. Powiśle i Warmię  -  czyli, jak  sam  to  określił w swej relacji  -  do Prus Królewskich.


Elblag, 11 sierpnia (1881)

       Jak przyjechał do Elbląga,

       Tam nikt nie chciał dać szeląga.
       Do Torunia wiózł,  do  Torunia  wiózł.

       

Piosneczka  ta,  przed  laty trzydziestu bardzo modna między  studentami  z niższych klas gimnazjalnych, przypomina się i jak wryta  siedzi w  głowie jadącemu do Elbląga.  Młodsze pokolenie,  które nie zna  i nie szanuje niczego, co dawne i co  piękne pewnie ani się  domyśla,  co to za  piosneczka. Dla jego więc  nauki powiedzieć  trzeba, że to jest  historia Żyda, który naładował furę starymi pannami i obwoził po całej Polsce na sprzedaż - bez skutku! Jeżeli zaś chciałby kto wiedzieć, jak się ta żydowska odyseja i spekulacja skończyła, to mogę go uwiadomić, że smutno - smutno dla Żyda, który na towarze nie zarobił, i smutno dla biednych starych panien, których nikt nie kupił, bo
      

      Jak przyjechał do Torunia,
      Wyrzucił to do pioruna

     I wypłukał wóz.

       

Czemu to głupstwo dawno zapomniane staje dziś w pamięci? Czemu takie głupstwo może mieć tę władzę, że jak czarem przenosi człowieka w łata prawie dziecinne, a za sobą budzi w pamięci najmilsze, najdroższe wspomnienia czasów, które nie wrócą i ludzi, których się już nie zobaczy? Czy w tym kraju przeszłości niepowrotnej, nieodżałowanej, wspomnienia osobiste i własne mają wtórować tym historycznym. Jakie on budzi, żeby do reszty zasępić i rozstroić tego. co jedzie z Małborga do Elbląga, z miasta krzyżackich zamysłów i klęsk do miasta doktorskich planów, zamachów i zastawów?
       
Jedzie się krótko, niecałą godzinę; Jedzie się przez malborskie niziny, przez Żuławy. Podobne są do wszystkich nadwiślańskich płaszczyzn: takie same groble, takie same wierzby, takie same pastwiska (a że lepsze, tego nie widać). Na tych pastwiskach dużo bydła - czy sławnej niegdyś żuławskiej rasy, nie wiem. Z maści wygląda raczej na holenderskie, bo krasę wszystko, czarne z białym, z budowy zdaje się mniejsze, bardziej związane i krępe. Lasów nic, ani na lekarstwo. Wszelką potrzebę drzewa opędzają mieszkańcy wierzbami, a pomagać sobie muszą, jak sądzę, węglem i torfem, o który tu nie trudno. Wsie, jak w całym tym kraju, do naszych niepodobne, złożone z "gburskich" gospodarstw 0 pokaźniejszych nierównie od naszych wiejskich chat i stodół; dwory, gdzie się jaki dojrzeć zdarzy, z małymi dokoła ogrodami i tuż przy gospodarskich budynkach. Że to ziemia egipskiej prawie żyzności, że morga jej płaci się bajecznymi tysiącami talarów, o tym się słyszy, ale się tego z wagonu nie widzi.
      
Miasto dość duże, dość porządne, na oko dość zda się zamożne. Musi mieć swój handel i swoje znaczenie. Na mały podły Malborg na przykład patrzy z całej wysokości swoich gazowych latarni. Jest cywilizowane i eleganckie. Ma świetne kasyno, nu postrojone Niemki, żony urzędników i wojskowych, ma oficerów, którzy się koło tych Niemek kręcą z widocznym podziwieniem dla niczwyciężoności własnej. Ma ulice dość szerokie i sklepy dość porządnie zaopatrzone - ale mimo tych zalet i powabów najmniej to ciekawe z miast pruskich.
      
Zmieniają się czasy i z czasami gusta. W roku 1817 przejezdni Polacy patrzali z uszanowaniem i upodobaniem na ten porządek i polor Elbląga i mówili nieledwie, że to miasto od Gdańska ładniejsze. Nam dziś wydaje się ono jakby dawna nieszczególna kopia Gdańska, odnawiana i odświeżana, która w tym odnawianiu pierwotny charakter wielce zatraciła, a no i własnego nie nabrała. Zawsze i wszędzie tak jest na świecie, że mniejsze miasta stosują się do wzoru, jaki im podaje najbliższe z większych: prefektury francuskie starają się małpować Paryż, miasta pruskie Berlin. Tak i Elbląg niegdyś widocznie chciał być podobnym do Gdańska, tylko niestety nie wytrwał w tym mądrym i chwalebnym przedsięwzięciu. Jego kościoły stawiane są w tym samym bałtycko-gotyckim stylu, domy w stylu gdańskich - wąsko, wysoko, z frontowymi szczytami i sutymi nieraz ozdobami. Tylko Elbląg, jeżeli się podejrzewać godzi, musiał ulegać pokusie modernizowania i cywilizowania, musiał się wstydzić staroświecczyzny, szedł z duchem czasu i z tego wynikło, że co w nim jeszcze nie wygląda świeżo i prosto z igły, to ma cechę najdalej XVIII wieku. Z założenia zaś od początku musiał mieć więcej wolnego miejsca i budował się wygodniej, przestrzenniej. Ulice proste, dość szerokie, długie przecinają się jedne z drugimi pod kątem prostym, place regularnie wymierzone i zabudowane. Nie ma ciasnoty, nie ma zaułków jak w Gdańsku, ale nie ma tej co tam malowniczości. Że nie ma takich, ani tylu co tam zabytków ciekawych i pięknych to nic dziwnego, skoro miasto mniej i mniejszego znaczenia, a nie jego też wina. że nie było stolicą mistrzów krzyżackich ani warmińskich biskupów. Gdyby zobaczyć Elbląg po jakimkołwiek z miast polskich tej samej wielkości i ludności, wydałby się zapewne ładnym a nawet pełnym charakteru miasteczkiem, ale przy Gdańsku, nawet przy małym Malborgu, błednie i traci.
     
Naturalnie szuka się naprzód kościołów. W nich zawsze najwięcej śladów i zabytków przeszłości. Kościół katolicki w Elblągu jest duży i z zewnątrz ładny, w środku niestety zepsuty bardzo cywilizującą ręką XVIII wieku. Sklepieniom starano się odjąć barbarzyńską gotycką cechę, mury pomalowano w różne wykrętasy podobne do rysunku wszystkich ram, odrzwi itp. z czasów Ludwika XV; z dawnego zostały tylko okna. Jeden ładny tryptyk i ładne świeczniki. Dwie kaplice umieszczone wyżej od innych (a nie tak zbyt znowu wysoko, jak u Panny Maryi w Krakowie) robią dobry efekt. Ciekawy jeden pomnik jakiegoś Szweda: czarna marmurowa płyta na której napisane tylko jedno słowo: Resurgam ["zmartwychwstanę"].
      
Z niejakim rozczarowaniem idzie się dalej i szuka więcej. Chciało by się wiedzieć na przykład, czy sa jakie tradycje Gustawa Adolfa i Karola Gustawa, albo gdzie mógł mieszkać Karol XII, albo Leszczyński za swojego tu pobytu, ale miejscowi Niemcy odpowiedzi dać nie umieją. Jeszcze o Karolu XII coś wiedzą i mówią (nie ręcząc zresztą za pewność podania), że mieszkał w jednym domu na Langgasse, małym i niepozornym, który wskazują. Ale o Leszczyńskiego próżno się pytać.
      
Domów z wyraźnym  charakterem  jego  czasów jest  tu  dużo. Niektóre nawet  wcale  okazale; nie dalej, jak nasz Berliński  Hotel, po którego schodach, drzwiach  i  stiukach można  by  wnosić, że musiał być pałacem w początkach  przeszłego  wieku. Ale czy ten, czy jaki inny dom był mieszkaniem króla, niech się  domyśla,  kto może, a wyobraża sobie, jak  chce.  Domysł i wybór jest zupełnie wolny  tam,  gdzie nie ma żadnej danej pewności, ani nawet legendy.
      
Idzie się  na  ratusz: najpospolitsza kamienica z zewnątrz (tylko z nieuniknioną wieżą)  a wewnątrz najpospolitsze kancelarie. Jednak to, co najciekawszego w Elblągu i dla tego jednego wstąpić tam warto - nie  dla  ratusza,  ale  dla portretów królewskich, które się w nim przechowują. Był, zdaje  się zwyczaj, że każdy król po wstąpieniu na  tron posyłał temu miastu swój wizerunek. Są też, począwszy od Batorego wszyscy z jedynym wyjątkiem Leszńskiego. A jeżeli z osobna można tu i ówdzie widzieć lepszy portret tego lub owego króla, to piękniejszego zbioru tak dobrych portretów  wszystkich  królów nie widziałem nigdzie. Wszystkie prawie tej samej miary, wszystkie w całej postaci, wszystkie są malowane porządnie i dobrze, a niektóre, zwłaszcza Batory, Zygmunt III. Jan Kazimierz  i  Michał, doskonałe, robione przez jakichś bardzo tęgich malarzy, pełne życia, wyrazu  i  indywidualnego charakteru. Trudno się  od  nich oderwać doprawdy, trudno ich Elblągowi  nie  zazdrościć. Co  tylko z żalem wytknąć mu trzeba, to że piękne obrazy (o wartości historycznej już nie mówiąc) trzyma  na  drugim piętrze ratusza w jakichś opuszczonych i nie porządnych pokojach. Spodziewajmy się, że jak miasto urządzi muzeum starożytności, do którego zebrało już  wcale  ładne rzeczy i które na tym samym piętrze ratusza ma się mieścić, to i o królach pomyśli  i  przeznaczy im godniejsze jakieś i właściwsze miejsce.

       

A kiedy o starożytnościach mowa, to trzeba wspomnieć, że jest tu ich zbiór prywatny bardzo ładny, u  prezesa czy u radcy sądu p. Kanińskiego. Nazwisko polskie niech nikogo nie łudzi. Jest się u Niemców,  ale Niemców niezmiernie uprzejmych i gościnnych, którzy w sposób bardzo ujmujący pozwalają nieznajomym przeszkadzać  sobie i oglądać  mieszkanie. Zbiór w tym  samym rodzaju, co wszystkie zbiory w Gdańsku,  wszystkiego po trosze, a prawie wszystko miejscowe, pruskie. Ale  i w  Gdańsku, i obok dumnego Kupferschmieda zbiór ten byłby bardzo pięknym i bogatym. Jako sprzęty i  wyroby  drewniane  szafy, stoły, pułki, krzesła  itd. Gdańsk ma równie piękne, ale nie ma piękniejszych, a drzwi jedne i pewien  drewniany sufit należałyby i tam do najcelniejszych rzeczy. Bardzo  piękny stary piec, dużo porcelan, kilkanaście obrazów, a między tymi ładne portrety Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej, oto co z rzeczy starszych głównie tam zwraca na siebie uwagę. Ale  są i rzeczy  nowe,  na które  patrzeć trzeba z wielkim zajęciem i podziwieniem. To drewniane roboty (marqueterie)  samej pani Kanińskiej, którymi ona  albo uszkodzone  stare sprzęty restauruje, albo nawet  nowe  wykłada, a to z taką znajomością rzeczy, z takim wiernym zachowaniem  stylu i z taką delikatnością wykonania, że czy jako stare, czy jako nowe po wielkich miastach  miałyby  ogromne powodzenie  i ogromne  ceny.

      
W bibliotece  gimnazjalnej  zachowuje  się  skarb nieoceniony, jedyny  wielki  skarb polski w tym  mieście: to kodeks prawa zwyczajowego polskiego (pisany w wieku XV, ale podług oryginalnego tekstu) z  wieku XIII.  Ten  to  rękopis wydał Helcel  w drugim tomie  "Starożytnych prawa polskiego pomników".  Był on wraz z całym i podobno bardzo  pięknym  zbiorem własnością p. Neumana, aptekarza,  który  go testamentem  pomienionej bibliotece zapisał".
      
Prawdę mówiąc niewiele  jest  do roboty w Elblągu, a wieczorem  już nic zgola,  chyba pójść do kasyna. Co za kasyno! Ogród z fontannami, z  jakimś  portykiem w półkole, nie tak wielkim jak w wiedeńskim Volksgattenie, ale do tego trochę podobnym. W tym portyku malowane (rozumie się, źle) różne najpiekniejsze widoki włoskie, szwajcarskie, wschodnie i Bóg wie jakie, podobnie jak pod arkadami królewskiego ogrodu w Monachium (tylko bez wierszy króla Ludwika na szczęście). Muzyka gra. Niemcy piją piwo i kawę, fontanny biją, lampy gazowe świecą jak w dzień, i nawet ładne lampy z głobusami takiego kształtu, że wyglądają jak świecące kwiaty... Jakoś przykro na to wszystko patrzeć. Taka dziura, taki Elbląg, nie większy od Przemyśla lub Tarnowa, ma ogród tak doskonale utrzymany, ma fontanny, ma oświetlenie bardzo sute i ładne. A u nas? Jak pomyśleć o naszym Ogrodzie Strzeleckim albo o naszym gazie w biednym Krakowie!
      
Wszystko razem, z miast pruskich, jakie widziałem, to jest najbardziej nowoczesne a najmniej zajmujące, najmniej sympatyczne, najbardziej też ze wszystkich - nie wiedzieć dlaczego - niemieckie i pruskie. Można zapomnieć o Prusach, nie czuć się w nich na ulicach Gdańska. W elbląskim ratuszu, rynku, kasynie przypominają się Prusy. Ale nie trzeba biednego miasta obmawiać i żegnać z niemiłym wrażeniem. Ma i ono swoje dobre strony i mile wspomnienia. Portrety królów przed laty, nie wiem wielu, były podobno w gorszym jeszcze niż teraz umieszczeniu i zaniedbaniu. Widząc to jeden z możnych obywateli okolicznych ulitował się nad nimi, a przypuszczając, że miasto nie dba o nie wcale próbował, czy by mu ich nie sprzedało. Sławetny magistrat miał właśnie jakieś plany czy rozpoczęte roboty, do których go pieniądze byłyby mu więcej pomogły niż malowani królowie i już, już skłaniał się do przyjęcia układu. Na to zabrał głos jeden z panów radców i powiedział mnicj więcej, co następuje: "Nie mieliśmy nigdy lepszych królów, jak ci, a dopóki lepszych mieć nie będziemy, wnoszę, żeby się tych nie pozbywać". Koncept ten bluźnierczy, ubliżający wszystkim późniejszym  panom Elblągu:  od  Fryderyka II aż do Wilhelma I. zgorszył  okropnie  pruską lojalność i nie jeden dziś  jeszcze zasłania sobie oczy i prawie rozdziera szaty, kiedy te bezbożne słowa wspomina. Ale królowie zostali.

Jan M. Małecki, Stanisława Tarnowskiego podróż do Prus Królewskich (Relacja z miast: Malborka, Elbląga, Fromborka i Braniewa), [w:] Teki Gdańskie, Gdańsk 2004, s. 101-104.


Powrót
Wróć do spisu treści