Irena Kubaś "Od szkoły do szkoły"
(Fragmenty wspomnień z pobytu w Pomorskiej Wsi)
[...] Gdy stanęłam przed obliczem pani inspektor [Oczesalska] znieruchomiałam, bo minę miała marsową.
- Nie podoba wam się szkoła w Krzewsku? Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy padło następne pytanie:
- Dlaczego nie chcecie tam pracować?
I tym razem nie czekając na odpowiedź rzekła:
- Ponieważ lubicie zmiany, to za karę pójdziecie do najgorszej szkoły w powiecie.
[...] Spojrzała na mapę powiatu elbląskiego, delikatnie pojeździła palcem od miejscowości do miejscowości i rzekła:
- Tutaj brakuje nauczycieli - chodziło o Pomorską Wieś [zob. temat] - więc zgłoście się do kierownika i powiedzcie, że ja was przysyłam. Kierownikiem jest starszy pan i wygląda groźnie, lecz zły nie jest. Pod wpływem zdenerwowania usłyszałam zamiast " starszy" "straszny" i nogi zatrzęsły się pode mną. Potem usłyszałam, że kierownik [Bazyli] Witwicki jest bardzo wymagający i że lubi dyscyplinę.
[...] Dlaczego szkoła w Pomorskiej Wsi zaliczana jest do gorszych i dlaczego mam iść tam za karę - rozmyślałam. Jak się później okazało, to właśnie dlatego, że należała do niżej zorganizowanych - klasy łączone i rzeczywiście uczenie w klasach łączonych było karą dla nauczyciela.
Pomimo przestróg ze strony pani inspektor, miałam dobre przeczucia i to dodawało mi otuchy.
Udałam się na dworzec autobusowy, lecz okazało się, że pekaes w tym kierunku już dawno odjechał, więc trasę 14 km musiałabym pokonać pieszo.
[...] Wtorek był w Elblągu akurat dniem targowym, więc udałam się na rynek przy ul. Żeromskiego w poszukiwaniu furmanki. Bez trudu znalazłam wóz zaprzęgnięty w dwójkę koni i poprosiłam o podwiezienie. Od razu rzucało się w oczy, że państwo Błaszczykowie należą do przedniejszych gospodarzy we wsi.
[...] Gospodarze opowiadali o szkole, o kierowniku, który ma bardzo dobrą opinię w środowisku, o życiu mieszkańców itp. Dowiedziałam się, że większość mieszkańców Pomorskiej Wsi pochodzi z centralnej Polski, więc poczułam się swojsko - wśród swoich.
[...] Obok kościoła [wg autorki wspomnień proboszczem był ks. dr Noyman, ale chodzi zapewne o ks. dr Alojzego Neumanna - przyp. W.K.] mieściła się szkoła, która od razu bardzo mi się spodobała. Był to nieduży budyneczek, lecz wokół widać było ład i porządek i czuć było gospodarską troskę.
Wszędzie dużo zieleni, boisko obsiane trawą, w ogródku piękne kwiaty, wśród których królowały astry.
[...] Pan kierownik wyszedł na powitanie i zaprosił mnie do swego mieszkania. Rzeczywiście wyglądał groźnie, ale w rozmowie okazał się niezwykle sympatyczny.
[...] A ja otrzymałam mały pokoik na strychu, który dzieliłam z koleżanką. Miałam nad nią tą przewagę, że ona dopiero rozpoczynała pracę, ja zaś byłam już po rocznej szkole życia w Krzewsku. W szkole nie było świetlicy [podstawową funkcją ówczesnej świetlicy była rola stołówki szkolnej - przyp. W.K.], ale z pomocą przyszła nam żona p. kierownika, u której się stołowałyśmy i było to dla nas wybawienie.
Kierownik się ucieszył, że rok szkolny rozpoczynamy w komplecie - troje nauczycieli.
Na szkolnym apelu 1 września 1952 r. zebrała się dziatwa szkolna i niemal wszyscy rodzice. Pan Witwicki nie znosił oficjalnych wystąpień, więc przemówił do zebranych bardzo krótko przedstawiając mnie i koleżankę. Zaraz otrzymałam przydomek "biała" ze względu na kolor włosów, natomiast koleżankę nazwano "czarna", ponieważ była szatynką.
[...] Mieszkańcy wioski tworzyli zwartą grupę społeczną i sprawiali wrażenie ludności zasiedziałej tu od pokoleń. Wspierali w działalności oświatowej nauczycieli, włączali się w całokształt zycia szkoły...
[...] Do klas starszych uczęszczała młodzież z pobliskich miejscowości, lecz klasy nie były zbyt liczne i z tego względu nauka była nieco łatwiejsza. Ponieważ przydzielono mi większość przedmiotów w klasie siódmej, a w dodatku klasę pierwszą łączono z drugą, więc pracy miałam ogrom. Najwięcej kłopotu sprawiało mi pisanie konspektów lekcyjnych z podziałem toku lekcyjnego nie tylko na dwie klasy, lecz również na zajęcia "ciche" i "głośne".
[...] Zespół artystyczny i chór też od razu założyłam, bo zależało mi na tym, aby szkoła była widoczna w środowisku. Okazji do zaprezentowania dorobku artystycznego było wiele, bo były to czasy akademii, festiwali, uroczystości lokalnych, świąt państwowych itp.
Powoli obrastałam w piórka i coraz głośniej było o moich sukcesach zawodowych i artystycznych. Swój ogromny udział miał w tym mój kierownik, bo po pierwsze dał mi wolną rękę w prowadzeniu działalności pozalekcyjnej, po drugie doceniał mój wysiłek i tworzył mi dobrą opinię.
[...] Miałam ze wszech miar spłacić ten kredyt zaufania ze strony przełożonego i nie szczędziłam wysiłków w walce o autorytet szkoły. Oprócz pracy zawodowej zaczęłam pomagać kierownikowi w prowadzeniu dokumentacji, bo biurokracja pchała się już do szkoły drzwiami i oknami.
[...] Całą Polskę zalała fala sprawozdań z różnych uroczystości, akcji, wystąpień na tzw. szczeblu itp. Mój kierownik nijak nie umiał sobie poradzić z problemem wodolejstwa. Nic dziwnego, że szkoła pod tym względem wlokła się w ogonie i p. Oczesalska wciąż miała o to pretensje do p. Witwickiego. Ucieszył się zatem, że przyjęłam funkcję sprawozdawcy szkoły i mówił, że kamień spadł mu z serca.
[...] Bardzo się starałam, aby sprawozdanie było nie tyle rzetelne, co obszerne, bo p. inspektor Oczesalska bardzo wierzyła w słowo pisane i po ilości stron opisu wydarzenia oceniała m.in. pracę szkoły. W każdym razie eksperyment się powiódł...
[...] Materiał sprawozdawczy p. Witwicki zanosił do Elbląga pieszo, bo nie miał jakoś zaufania do poczty, a innego pojazdu też nie posiadał.
[...] Rok szkolny miał się ku końcowi. Zapowiedziano egzaminy z klasy do klasy oraz końcowy egzamin w klasie VII. Swój udział w komisji egzaminacyjnej zapowiedział wizytator z Gdańska, pan Turek. W szkole zapanowała panika. Wszyscy, jak ognia bali się p. Turka i w szkole rozpętało się prawdziwe piekło.
[...] Gdy nadszedł dzień egzaminu, mój kierownik od rana chodził po klasach z białą chusteczką i sprawdzał, czy nigdzie nie ma odrobiny kurzu. Szkoła lśniła czystością i uczniowie również przyszli odświętnie ubrani. Egzamin wypadł pomyślnie i pan wizytator Turek był bardzo zadowolony. Okazało się wówczas, że p. wizytator nie jest wcale taki zły i potrafi dostrzec blaski i cienie pracy nauczycielskiej.
[...] Nauczyciel w latach pięćdziesiątych był nie tylko osobą publiczną, ale również na zawołanie różnych czynników społecznych.
[...] Trzeba było kroczyć w pierwszym szeregu z tymi, którzy umacniali władzę ludową. Mnie np. wiele trudności sprawiało uświadamianie rolników indywidualnych, by przystąpili do spóldzielni produkcyjnej. Niektórzy od razu zaakceptowali propozycję kolektywnej gospodarki, lecz byli tacy, którzy nie chcieli słyszeć o wstąpieniu do kołchozu - tak nazywali spółdzielnię rolniczą.
[...] Nauczyciele agitowali na wszystkich frontach: w szkole, na zebraniach wiejskich i w rozmowach indywidualnych. Czasami robiło się gorąco na podwórku, gdy bardziej nerwowy gospodarz chwytał za widły. Wówczas kryłyśmy się za plecami milicjanta. Koniec końcem spółdzielnia produkcyjna we wsi powstała.
[...] Za mojej bytności w Pomorskiej Wsi prężnie działało Koło Ligi Kobiet pod przewodnictwem p. Klimaszewskiej. Była to osoba niezwykle energiczna, przebojowa i wszędzie jej było pełno. Zbliżały się właśnie wybory do sejmu i na spotkanie z mieszkańcami przybyła docent Akademii Medycznej w Gdańsku, która kandydowała do parlamentu. Zebrało się kilkanaście osób, na czele z p. Klimaszewską i wyłuszczono cel spotkania. Prelegenci z powiatu zachęcali panią docent do wystąpienia, lecz nie chciała mówić do takiego "audytorizmu", bo jak wyznała - nie potrafiła występować na forum. Wszystkich zadziwiło także szczere wyznanie autorytetu medycznego i wówczas na ratunek pani docent pospieszyła przewodnicząca Koła Ligi Kobiet. Zawiązała mocniej chustkę na głowie, z którą się nie rozstawała, zwróciła się w stronę widowni i rzekła:
- Do wyborów towarzysze musimy przystąpić jak do Komunii Świętej - i wymownie złożyła ręce na piersi. Powszechnie było wiadomo, że p. Klimaszewska jest ateistką i że wydała bezpardonową walkę kościołowi, więc nastąpiła ogólna konsternacja.
[...] Pobyt w Pomorskiej Wsi zaliczam do jaśniejszych momentów w pracy zawodowej.
[...] Ale jak to w życiu bywa - dobre szybko mija i ni stąd, ni zowąd kierownika Witwickiego zdegradowano do funkcji nauczyciela czteroklasówki w Dąbrowie koło Elbląga. Przeżyliśmy prawdziwy szok. Komitet Rodzicielski wystąpił w obronie długoletniego kierownika szkoły w Pomorskiej Wsi, delegacje kilkakrotnie jeździły do powiatu, ale nic nie wskórały i pan Witwicki z ciężkim sercem opuszczał szkołę, dla której ogromnie się zasłużył. Była to prawdopodobnie kara za kontakty z proboszczem, tak przynajmniej niektórzy tłumaczyli odejście pana Witwickiego. Ja również bardzo przeżyłam to rozstanie i też postanowiłam w ślad za swoim szefem odejść z Pomorskiej Wsi. Nie widziałam siebie we współpracy z nowym kierownikiem, który był z awansu społecznego jako aktywista ZMP, nie miał przygotowania pedagogicznego i nie miał doświadczenia. Był zupełnym przeciwieństwem pana Witwickiego i to wszystkich przerażało. Tak więc rok 1955 stał się zapowiedzią zmian w moim życiu. Prawie wszystko wywróciło się do góry nogami.
Wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i musiałam odejść z Pomorskiej Wsi. Zaproponowano mi kierownictwo czteroklasówki w Kamienicy Elbląskiej [obecnie Kamionek Wielki].
Irena Kubaś, Od szkoły do szkoły, [w:]... ocalić od zapomnienia, Półwiecze Elbląga (1945-1995) w pamiętnikach, notatkach i materiałach wspomnieniowych ludzi Elbląga, Urząd Miejski w Elblągu, Elbląg 1997, s. 206-209.